Dawno nie pisałam o eksperymentach z naturalnym farbowaniem włosów. Czas to nadrobić.
Nie poruszałam tych tematów tak długo, bo przez ostatnie miesiące pozostawałam wierna hennom, o których wcześniej pisałam. Próbowałam też poeksperymentować z cassią – ale ciągle nie jestem pewna, jak ona właściwie działa na włosy już pofarbowane henną. Niełatwe jest życie chemika-amatora... ;-)
Ostatnio postanowiłam spróbować czegoś nowego czyli farb Logony. Cieszą się one dobrą opinią wśród zwolenniczek naturalnego farbowania. Zauważyłam, że na wielu zagranicznych forach o hennie i naturalnych farbach, kolory uzyskiwane przez użytkowniczki są porównywane właśnie do tych z palety Logony. Postanowiłam więc spróbować.
Początkowo myślałam o ciemnych kolorach, bo mam chęć sprawdzić, jak to jest być brunetką (albo przynajmniej ciemną szatynką). Jednak trochę się bałam robić równocześnie eksperyment z nowym kolorem i nową marką. Pozostałam więc przy rudości i zdecydowałam się na kolor „Płomienna czerwień” (oryginalnie i na pudełku: „Flammenrot”).
Barwnikami w tej farbie są henna, cassia, kurkuma i korzeń rzewienia. Szczerze mówiąc liczyłam na więcej składników, bo wszędzie na stronach z tymi kosmetykami, podawany jest skład – prawdopodobnie wszystkich kolorów.
Kiedy otworzyłam saszetkę, jeszcze zanim rozcięłam folię wiedziałam, że na pewno jest tam kurkuma. Dużo kurkumy.
Kurkumą pachniało bardzo intensywnie. Mieszanka też była mocno zabarwiona tym składnikiem.
Nie mam nic przeciwko kurkumie. Czasem dodaję łyżeczkę do henny, żeby ocieplić trochę uzyskiwany kolor, ale takiego stężenia kurkumy w farbie jeszcze nie próbowałam...
Przyrządziłam mieszankę według instrukcji:: zalałam gorącą wodą (aczkolwiek nie wrzątkiem, bo nie chciałam „zabić lawsonu”, użyłam wody o temperaturze ok. 70 stopni). Następnie odczekałam aż przestygnie na tyle, żeby można było nałożyć ją na włosy i skórę (ok 40 stopni) i wtedy nałożyłam.
Na wszelki wypadek trzymałam ją na włosach niewiele ponad pół godziny. To wystarczyło.
Muszę tu jednak zaznaczyć, że mam włosy, które bardzo szybko przyjmują kolor. Nawet hennę zdarza mi się nakładać na pół godziny i efekt utrzymuje się przez miesiąc (a nawet dłużej, ale w ciągu miesiąca muszę znowu farbował z uwagi na odrosty).
Dla osób, których włosy nie pochłaniają barwników tak szybko może to być za krótko. Jednak myślę, że przy pierwszym farbowaniu na nowy kolor lepiej nie trzymać za długo. ;-)
Włosy jednak kolor złapały i wyszło tak:
I jeszcze zdjęcia pod światło:
Zdjęcia zostały zrobione następnego dnia po farbowaniu. Na włosach nie ma żadnej odżywki ani środka do stylizacji.
Odrosty okazały się odrobinę jaśniejsze niż reszta włosów, pokryta wcześniej warstwami henny.
Po kilku dniach kolor dojrzał i odrobinę ściemniał – zauważyłam to właśnie szczególnie na odrostach i siwych włosach. Wyglądają jak „pasemka”, ale ich kolor wydaje się dość naturalny – taki rudawy ciemny blond.
Niestety pomimo dokładnego spłukania włosów, przez pewien czas schodziła z nich kurkuma. Nie tylko przy myciu – jak mają to w zwyczaju naturalne farby. Także „na sucho”.
Barwiła ubrania w miejscach, gdzie dotykały ich włosy, a w nocy zabarwiała poduszkę na żółto (i to bardzo intensywnie, a co gorsza, nie sprało się to po pierwszym praniu). Właśnie to zniechęciło mnie do tej farby.
Efekt na włosach podoba mi się. Dodatkowo, zapewne dzięki dodatkowi alginu, oleju z jojoby i protein pszenicy włosy są miękkie i odżywione. Jednak to barwienie na żółto jest uciążliwe.
Nie spotkałam się wcześniej z czymś takim podczas stosowania farb roślinnych. Owszem, henna może zabarwić ręcznik po myciu włosów, gdy są one mokre, ale suche, dobrze oczyszczone włosy potraktowane roślinną farbą nigdy dotąd niczego mi tak nie zabrudziły...
Skład:
Algin, Hydrolyzed Wheat Protein, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Parfum (Essential Oils), [+/-Lawsonia Inermis (Henna)*, Curcuma Longa (Curcuma Root), Cassia Auriculata (Cassia), Rheum Undulatum (Rhubarb Root).